I love you MCU! Rozważania przed Czasem Ultrona, część 1.

FAZA I (2008 – 2012)

Bliski wschód, przez kompletne pustynne zadupie, wzbudzając tumany pyłu, mknie kawalkada ciężko uzbrojonych wojskowych Hummerów. W jednym z nich, wśród wyjątkowo podnieconych sytuacją żołnierzy płci obojga, siedzi odpicowany przystojniak w drogim gajerku. Na pierwszy rzut oka, straszliwy dupek, na drugi zresztą też. Pewny siebie, zblazowany, lekko wstawiony, a wkrótce (dla tych, którzy jeszcze nie wiedzą) okaże się, że na dodatek obrzydliwie bogaty. W pewnym momencie ów elegancik sięga do stojącego na samochodowej podłodze boomboksa i odpala Back in Black zespołu AC/DC. Chwila na dobrą muzykę, kilka zabawnych one linerów, seria fotek z vipem i… BUM! Potężna eksplozja przerywa tę imprezę. Kamera odjeżdża, zaczyna się film. Jaki? Pierwsza część Iron Mana, ma się rozumieć. To nie tylko jeden z najlepszych otwieraczy w historii kinematografii, ale przede wszystkim właściwy moment narodzin MCU (skrót od Marvel Cinematic Universe).

marvel_cinematic_universe_box_set_art_by_cakes_and_comics-d5725qs - Kopia

No dobra, powie ktoś, ale przecież mieliśmy wcześniej X-Men 1, 2 i 3, dwie odsłony przygód Fantastycznej Czwórki, był Spider Man Sama Raimiego (i to nawet trzy!), Hulk Anga Lee, Daredevil z Benem Affleckiem, trzy Punishery (próbowali 3 razy, bez skutku), itd. Spójrzmy jednak prawdzie w oczy i zadajmy sobie podstawowe pytanie, czy którykolwiek z tych filmów, poza świetną trylogią o mutantach z akademii profesora Xaviera, można uznać za udany? Chyba nie, moi kochani, chyba nie. Wiem, że jest sporo osób, które bronić będą filmów Raimiego, jednak ja wciąż wierzę, że doczekam się tego właściwego Człowieka Pająka. Na reboot z lat ostatnich litościwie spuszczę zasłonę milczenia, jednocześnie z nadzieją patrząc w stronę Marvela, który ostatnio zyskał prawa do filmowego Spidera. Do trzech razy sztuka. Przede wszystkim jednak żaden z powyższych tytułów nie należy tak naprawdę do MCU (kwestie praw, pieniążków, różnych wytwórni, etc.), dlatego nie będziemy dziś rozmawiać o znakomitych X-Men: First Class i X-Men: Days Of Future Past, ani nawet o nadchodzącej bombie X-Men: Apocalypse.

Narodziny MCU

ironman2008_05

4369248-3177976991-Iron-Przed pierwszym Iron Manem każdy fan komiksów Marvela wiedział, że filmy to tylko margines. Do roku 2008 kinowy świat Marvela (jeszcze bez przedrostka wszech-) opierał się wyłącznie na mutantach z akademii prof. Xaviera, tymczasem wszystkie inne próby ekranizowania komiksów ze stajni Stana Lee, spotykały się ze spojrzeniami pełnymi sceptycyzmu, a nawet trwogi. No i stał się cud. Pojawił się wreszcie Jon Favreau, czyli odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu. Favreau nie był znanym, ani nawet cenionym reżyserem, co okazało się sytuacją idealną. Pamiętajmy, że twórcom przez krytykę hołubionym zdarzało się w materii superbohaterskiej koncertowo dawać ciała (taki Ang Lee i jego nieszczęsny Hulk z Erikiem Baną).

CA.0417.ironman

Sukces Favreau tkwił przede wszystkim w tym, że facet się nie bał się pójść na całość i sprawnie wkomponował historię blaszanego bohatera w realia początku XXI wieku (konflikt na Bliskim Wschodzie), nie uciekając za bardzo od komiksowego kanonu i nie odrzucając komiksowej dosłowności. Efekt tego zabiegu przyjęty został przez widzów z otwartymi ramionami, a reakcje negatywne były niezbędnym marginesem. Poza tym Favreau przedstawił cholernie atrakcyjną historię, której udało się porwać nawet tego odbiorcę, który w życiu nie miał w rękach komiksu. Wiem, bo osobiście znam takich. Niejeden mój znajomy po 2008 roku zgłaszał się do mnie po jakiś komiks od Marvela. To dopiero wyczyn! No i, last but not least, Robert Downey Junior, który urodził się by być Tonym Starkiem. W dobrym castingu tkwi ogromna moc, a od czasu pierwszego blaszaka, MCU celuje w wyborze aktorów idealnych.

Kłopoty z Zielonym

Edward-Norton-as-Bruce-Banner-The-Incredible-Hulk

7193755.3Po tym sukcesie portal do MCU stanął otworem. Natychmiast pojawił się drugi, właściwy Hulk (2008), tym razem z Edwardem Nortonem w roli doktora Bannera. Film był dobry, choć nie rewelacyjny. O ile pierwszych kilkadziesiąt minut, podczas których oglądaliśmy naukowca w ukryciu szukającego lekarstwa na swoją zieloną przypadłość, rewelacyjnie budowało klimat napięcia, tajemnicy i zagrożenia, to pojawienie się Sałaty i jego późniejsza potyczka z kreaturą zwaną Abomination (w tej roli Tim Roth), trąciła już trochę sztampą i łatwizną. Hulka traktuję jako początek opowieści, która dostała swoje rozwinięcie w późniejszym o cztery lata blockbusterze Avengers (tym razem z Markiem Ruffalo w roli Bannera), a właściwego kształtu nabierze być może dopiero… w dalszej przyszłości. Rzecz w tym, że Hulk nie jest zbyt wdzięcznym materiałem na solowy występ. Miotanie się nieszczęśliwego naukowca, który w chwilach negatywnych uniesień emocjonalnych przybiera postać bezrozumnego monstrum, to zbyt słaby temat, by kręcić o nim film za filmem. Tutaj potrzeba zmian, na które komiksy Marvela dają przecież kilka świetnych pomysłów. Oczami wyobraźni widzę ekranizację komiksu Planet Hulk, gdzie do czynienia mieliśmy z o wiele ciekawszym, inteligentnym, choć nie mniej wściekłym i niebezpiecznym Hulkiem. Na to, mam nadzieję, przyjdzie jeszcze czas.

Świt bogów

thor-movie-poster-0

7324977.3Pieniądze zadecydowały, że w następnej kolejności zobaczyliśmy drugą, nieco słabszą, część Iron Mana (2010), w której zadebiutowała nowa bohaterka, agentka S.H.I.E.L.D. (dawniej szpion KGB), Natasha Romanov AKA Czarna Wdowa, a także dowiedzieliśmy się kilku nowych rzeczy związanych z przeszłością Tony’ego Starka. Nie zapominajmy, że również w tym filmie kumpel Starka, Rhodey, po raz pierwszy przywdział zbroję War Machine’a (przyda się w Czasie Ultrona).

thor2011_poster2_f2Później przyszedł czas na bohatera, wydawałoby się, niefilmowalnego, czyli Thora. Pomyślmy chwilę – nordycki bóg z całym tym mitologicznym sztafażem, będący tak naprawdę istotą z innej planety/innego wymiaru, stający się finalnie jednym z supergierojów broniących ziemi przed zakusami złego maści wszelakiej? Heloł, tego się nie da przetłumaczyć na język filmu bez unurzania się w smrodliwym bagienku żenady. A jednak się udało. Do roboty zaprzęgnięto pierwszoligowego reżysera szekspirowskiego, Kennetha Branagha, który w roku 2011 nieźle wprowadził postać boga gromów do MCU. Obyło się bez wielkiej historii, w której miasta zamieniają się w gruzy, a los planety wisi na włosku.

loki_in_thor_2-wide

Branagh zaproponował dość kameralne i dowcipne wprowadzenie mitycznego herosa w realia XXI wieku, idealnie pokazał jego pierwsze spotkanie z agencją S.H.I.E.L.D. i zderzenie z dziwnymi zwyczajami Ziemian, ani na moment nie łudząc nas, że jego film jest czymś więcej niż tylko wstępem do większej całości. No i casting znów się udał, bo Chris Hemsworth, począwszy od fizis, a na głosie kończąc, JEST Thorem, natomiast Tom Hiddleston jako Loki, natychmiast wszedł do żelaznego kanonu superłotrów, zasiadając tuż obok obu Jokerów (Nicholsona i Ledgera), Hannibala Lectera, hrabiego Draculi w wersji Christophera Lee, czy imperatora Palpatine’a.

Zabawy z flagą

captain-america-the-first-avenger-movie-image-77-horz

captain-america-the-first-avenger-poster-17Jeszcze większym wyczynem związanym z powitaniem nowego w drużynie okazał się film Kapitan Ameryka: Pierwsze starcie z 2011 roku (tytuł oryginalny Captain America: The First Avenger ma więcej sensu). Bogowie, oto jest prawdziwe wyjęcie flagi z bajora! Przecież Duma Ameryki pojawiła się dotychczas wyłącznie w koszmarnym serialu z lat 70. i straszliwej, powtarzam – STRASZLIWEJ, pełnometrażówce z 80. Poza tym, trzeba było wymyślić jakiś cwany chwyt, żeby gość owinięty we flagę w barwach red white and blue, na którego głowę nałożono kask ze skrzydełkami przy uszach, nie wypadł w kinie jak mało zabawny dowcip. Kluczem do sukcesu po raz kolejny okazała się wirtuozerska jazda po bandzie, ślizganie się przy samej granicy między campem, a powagą.

Star-Spangled-Man-the-first-avenger-captain-america-35059029-1280-528

Finalnie dostaliśmy to, co dostać mieliśmy, czyli pełnokrwistą opowieść o narodzinach superżołnierza, stworzonego do walki z potężną nazistowską organizacją Hydra, która głęboko w poważaniu miała nawet samego Fuhrera. Wszystko to scalone zostało solidną fugą z motywów, które natychmiast wywołały intensywny wzwód u każdego geeka. No bo, spójrzmy: naziole, hi-tech rodem z pierwszej połowy XX wieku, artefakty z nordyckiej mitologii (idealny dialog z filmem Thor)… Pycha! Dodatkowo, kilka subtelnych nawiązań do Indiany Jonesa i te fenomenalne sceny, w których okazuje się, że Kapitan Ameryka ma duże szanse skończenia jako propagandowa maskotka armii USA. Szkoda przecież, by taki wydatek marnował się na wojnie. Zwłaszcza, gdy jedyny facet, który znał recepturę… No dobra, dość spoilerów, przecież wciąż mogą być tacy, którzy filmu jeszcze nie oglądali. Well done. A Chris Evans w roli Steve’a Rogersa? To może ja zapytam, czy wyobrażacie sobie teraz kogokolwiek innego w roli Kapitana, hę? Jak już mówiłem, w MCU nie ma wtop obsadowych.

Wejście Jossa.

marvel_cinematic_universe_box_set_art_by_cakes_and_comics-d5725qs

TheAvengers2012PosterPowiedzieć, że Faza I zakończyła się spektakularnie, to jakby nic nie powiedzieć. Kiedy było już jasne, że Iron Man, Thor, Kapitan Ameryka, Hulk, Nick Fury, Czarna Wdowa i Hawkeye (do tej pory mocno epizodyczny bohater filmu Thor) spotkają się w jednym filmie, świat oszalał. Zapanowała prawdziwa Marvelmania. Sukces był niebywały, do kin poszli chyba wszyscy. Z ogromną reprezentacją tych, którzy komiksu w życiu w rekach nie mieli i prawdopodobnie mieć nie będą. Marvel solidnie sobie na tę famę i fortunę zapracował, choćby za sprawą słynnych post-napisowych scen, w których otrzymujemy z reguły cwane zaproszenia do oglądania kolejnych filmów. Rozwiązanie jest genialne w swojej prostocie: zarzucamy wędkę pod koniec drugiej części Iron Mana i spokojnie wciągamy widownie na premierę pierwszego Thora. Coś niebywałego.

avengers-movie-image-renner-evans-johansson

MCU to wszechświat bardzo misternie utkany. Jego twórcy dwoją się i troją, by wszystko do siebie pasowało, a widz nie zapominał, że zarówno Thor, jak i Steve Rogers, czy Tony Stark, działają dokładnie w tym samym świecie, a wszystko, co dzieje się w jednym filmie, będzie miało wpływ na wydarzenia, które nastąpią w kolejnym. Dokładnie jak w uniwersum komiksowym. Pojawiają się postaci (Nick Fury, agent Phil Coulson, agentka Maria Hill) oraz artefakty (Tesseract) wspólne dla każdego z tytułów. Ten zabieg nie miał dotychczas precedensu w historii kinematografii. 

the-avengers-2012W filmie Avengers (2012) prawie wszystko grało. Joss Whedon, odpowiedzialny zarówno za reżyserię, jak i scenariusz, koncertowo zaaranżował pierwsze spotkania naszych bohaterów, mistrzowsko poprowadził starcia niebanalnych osobowości oraz tworzące się między nimi alianse. Pomimo obecności żelaznego składu superbohaterskiego, wzmocnionego jeszcze przez duet Czarna Wdowa i Hawkeye (Jeremy Renner), udało się każdej z postaci zapewnić niemalże ten sam czas na ekranie, unikając zarazem chaosu wynikającego z nadreprezentacji barwnych postaci. Podobnie jak wcześniej Favreau, Whedon nie bał się humoru i przesady, dzięki czemu zebrał wszystkie asy i ustanowił nowy kanon w kinie pogranicza sci-fi oraz przygody.

Cobie-Smulders-Agent-Maria-Hill-Clark-Gregg-Agent-Phil

No dobrze, w takim razie, gdzie to prawie? Gdzie Avengersi mnie zawiedli? Cóż, mimo iż potyczki z kosmiczną plagą (Chitauri) i ich zleceniodawcą Lokim, były szalenie spektakularne, to zabrakło w tej całej pompie miejsca dla przekonujących antagonistów. Przecież Chitauri (czy jak kto woli, Skrulle) będący marionetkami w rękach Lokiego (bezpośrednio) i Thanosa (jako szarej eminencji), wypadli na ekranie wyjątkowo blado. Pozbawiony woli rój, który pędzi przed siebie, by ginąć w żałosny sposób z rąk dowcipkujących superbohaterów? Przecież Chitauri/Skrulle to szalenie przebiegła i potężna cywilizacja! Zepchnięcie ich do roli mięsa armatniego musiało zaboleć każdego fana komiksów. Dało się odczuć, że finał Avengers jest lekkim odwalaniem pańszczyzny ze strony twórców filmu. Mimo to, nie potrafiłbym mu za to odjąć więcej niż pół gwiazdki.

2010_iron_man_2_076

Po fazie pierwszej MCU nic już nie wyglądało tak samo. Świat na zabój zakochał się w superbohaterach, którzy wyszli poza komiksowe kadry, zstąpili z ekranów kin, niczym bohaterowie Purpurowej Róży z Kairu Allena i stali się pełnowartościowymi członkami popkulturowej, a nawet celebryckiej socjety. Robert Downey Jr na zawsze został Tonym Starkiem, Tomowi Hiddlestonowi w prawo jazdy wpisać możemy imię Loki, a Chris Hemsworth nikomu już nie wciśnie kitu, że nie jest synem Odyna. Kapitan Ameryka dostał twarz Chrisa Evansa, Czarna Wdowa ma fizis oraz głos Scarlett Johansson i nikt już nie tęskni za białym Nickiem Furym (Samuel L. Jackson szybko rozwiał wszelkie wątpliwości). Oto jest magia MCU. Cholerny szczęściarz z Jossa Wheadona, że mógł się stać symbolem tej rewolucji.

Zwłaszcza że w fazie drugiej wybuchnie ona z jeszcze większą mocą, ale o tym następnym razem.

d41c03e073217f76a2224013812ff0b7

3 uwagi do wpisu “I love you MCU! Rozważania przed Czasem Ultrona, część 1.

Dodaj komentarz