WE love you MCU! Rozważania przed Czasem Ultrona, część 2.

FAZA 2 (2013 – 2015)

Myślę, że tym razem należy się wam kilka słów wyjaśnienia. Seria tekstów na temat MCU powstaje z odgórnym założeniem, że ci, którzy ją czytają, oglądali wszystkie filmy okołoavangersowskie, a może nawet znają je na pamięć. Dlatego unikam włączania syreny alarmowej za każdym razem, kiedy na horyzoncie pojawia się mały, a nawet potężny spoiler. Czujcie się zatem ostrzeżeni. A teraz zapnijcie pasy, bo Faza 2 Filmowego Uniwersum Marvela okazała się jeszcze bardziej brawurowa niż pierwsza.

image2
Kiedyś War Machine, dziś Iron Patriot

Po jedenaste: nie przeginaj (a jeśli już musisz, to z głową)!

7612384.3Rzeczą oczywistą było, że drugi etap budowania kinowego świata Marvela rozpocznie się od trzeciej części Iron Mana (2013). Przemawiała za tym nie tylko popularność serii, a co za tym idzie naprawdę duże pieniądze, ale też gwiazdorska potęga, jakiej w świecie pozakomiksowym i pozaekranowym dorobił się Tony Stark. Po sukcesie The Avengers nie było już mowy o jakimkolwiek ryzyku związanym z produkcją filmu o blaszaku. Niezależnie od efektu końcowego, sale kinowe mieli zapełnione. Z jednej strony strzał był pewny – łatwizna, szybka kasa, murowany hit, a z drugiej… nie do końca. Film Shane’a Blacka, choć skazany na sukces, obarczony był sporym brzemieniem, bo przecież nie chodziło tylko o to, by godnie rozpocząć drugą fazę, ale żeby dorównać części pierwszej. Czy ta sztuka się udała? Cóż, było blisko, ale niestety… przedobrzono. Iron Man 3 stał się ofiarą tendencji, która pogrzebała wiele filmów superbohaterskich – niepohamowanego parcia ku przesytowi i przekombinowaniu. Więcej wybuchów, armia Iron Manów, niekończące się scena finałowa etc. W efekcie było efektowniej, ale nie efektywniej.

mandarinironman3
Mandaryn nie taki wielki

Może nawet bym się tak nie gniewał i grzechy wszelkie prędko wybaczył (mimo wszytko, film ogląda się naprawdę dobrze), gdyby tak koncertowo nie spieprzono głównego villaina. I to do tego stopnia, że o mało nie zawyłem z bólu na sali kinowej. Pamiętam te ciary, które przechodziły po moich plecach, kiedy oglądałem pierwsze trailery Iron Mana 3. Słowo daję, że większe przelatywały chyba tylko przez Johna Coffeya w Zielonej Mili Stephena Kinga. Ben Kingsley jako Mandaryn miał wszystko, czego potrzebuje idealny komiksowy arcyłotr – charyzmę, wygląd, głos i motywy. Cieszyłem się, że znów pięknie przetransferowano starego marvelowskiego arcyłotra w rzeczywistość początku XXI wieku. Chęć dania lekcji zgniłemu zachodowi to przecież idealna motywacja dla wszelakich fundamentalistów, których Mandaryn mógł być prawdziwą marvelowską esencją… Tymczasem po pierwszych kilkudziesięciu minutach filmu, kiedy tkwiłem jeszcze w zachwycie, wylano na mnie wiadro paskudnie zimnej wody. Ktoś zadecydował, że nie będzie żadnego Mandaryna, że to wszystko blaga, drogie przedstawienie przygotowane przez bogatego geniusza, któremu Tony Stark nastąpił kiedyś a ego… Litości!

Iron_Man_Extremis-horz
Oryginalne okładki komiksów Iron Man: Extremis oraz Iron Man: Pięć koszmarów

 

iron-man-3-16
Kiedyś nerd, dziś poważny villain – Aldritch Killian (Guy Pearce)

Iron Man 3 powstał na kanwie komiksów Extremis oraz Pięć koszmarów (oba wyszły u nas w ramach serii Wielka Kolekcja Komiksów Marvela), jednak zupełnie olano wszystko to, co w tych historiach było istotne. Rozumiem, że sfrustrowany młody anarchista z Extremis, który na własne życzenie zakażony został wirusem dającym super siłę, to za mało na filmowego arcyłotra. Dlaczego jednak na jego miejsce wsadzono doktora Aldritcha Killiana, w komiksie pojawiającego się zaledwie na jednej stronie? Czy nie lepiej było skorzystać z udanej koncepcji z Pięciu koszmarów i wprowadzić do gry młodego Ezekiela Stane’a (również napędzanego przez Extremis)? Syn Obdiaha Stane’a byłby świetnym łącznikiem między częścią pierwszą filmu, a trzecią – w ten sposób powstałaby interesująca trylogia faktycznie zamykająca pewien etap w życiu Starka. Koncepcja przemiany bohatera, jaką zastosowano w filmie była niezwykle naciągana. Pałający chęcią zemsty syn Stane’a kontra nerd z obitym ego. Sami osądźcie. Ucierpiał na tym filmowy Mandaryn, bo niezależnie od tego, jak wspaniale zagrał go Ben Kingsley, dla MCU ta postać jest już stracona.

Chyba, że to też była hucpa i finalnie okaże się, że za wszystkim faktycznie stał Mandaryn, natomiast aktor Trevor Slattery był tylko cwaną przykrywką. Takie sygnały mógł nam dawać filmowy short All Hail The King i tego chcieliby fani. Wszyscy. Ludzie Marvela, ratujcie Mandaryna!

Thor2-Poster_1280x1024-1

Syn Odyna idzie w (wszech)świat

3417044-1141106204-Thor-Thor 2: Mroczny Świat był za to ogromnie pozytywnym zaskoczeniem i prawdziwą apoteozą geekozy. Podczas dwóch godzin seansu zarzucono nas epickimi scenami batalistycznymi, udanymi akcentami humorystycznymi i uroczo niedorzecznymi teoriami naukowymi, od których Neil deGrasse Tyson zwijałby się na podłodze ze śmiechu. Dołóżmy doskonale zaprojektowane i wykonane pojazdy kosmiczne (w tym latające łodzie wikingów uzbrojone w laserowe gatlingi), przepiękny, przemyślany co do najmniejszego szczegółu, Asgard  i świetnie poprowadzonych bohaterów, a dostaniemy to, po cośmy wszyscy do kina poszli. Były momenty szczególnie godne zapamiętania, takie jak przepiękny pogrzeb Frigi, międzywymiarowa naparzanka Thora z Malekithem, czy nalot na Asgard, który tak wspaniale czerpał z klasyki space opery. W poprzednim tekście o MCU wspominałem, że pierwsza część filmowego Thora była udanym wstępem do większej historii. No i rzeczywiście, bo w Mrocznym Świecie te drzwi, które uchylono w 2011 roku, zostały już wyjęte z zawiasów. W ten sposób dostaliśmy jeszcze więcej prawdziwego science fiction, więcej interakcji między bohaterami, więcej wzruszeń (i to takich prawdziwych), więcej humoru, ale też więcej mroku. No i najlepszy dotąd występ Lokiego, który dopiero w Mrocznym Świecie pokazał, co to znaczy być bogiem kłamstwa.

thor-2-images-2
Melekith chce spalić-zgnieść

Gdybym się musiał do czegoś przyczepić, wskazałbym na… głównego antagonistę. Rzeczywiście, twórcy filmu powinni posiedzieć trochę dłużej nad motywacjami Malekitha, który wyglądał świetnie, ale jego pobudki nie wychodziły niestety poza klasyczne spalić – zgnieść.

Captain-America-The-Winter-Soldier-textless-banner

Robi się poważniej

Captain_America-The_Winter_soldier-posterW pewnym momencie Kapitan Ameryka stał się moim ulubionym superbohaterem z wszechświata Marvela (no, powiedzmy, że jednym z okupujących czołówkę). Stało się tak zapewne w momencie, kiedy spostrzegłem, że ten relikt drugiej wojny światowej, propagandowa maskotka US Army, trep w czerwono-biało-niebieskim trykocie, dawno już przestał pełnić funkcję, do której go powołano. Przyszedł w końcu (bo przyjść musiał) taki moment, kiedy nawet Steve Rogers spostrzegł, że na świecie nic nie jest czarno-białe i często trzeba się postawić, a co za tym idzie, niejednokrotnie stanąć do walki z systemem, nawet jeśli ten system cię stworzył. Własnie tym rozdarciem, wynikającym z twardych zasad, które nie przystają do rzeczywistości, Kapitan u mnie wygrał. Bracia Russo, reżyserski duet odpowiedzialny za drugą część zmagań Kapitana Ameryki ze złem tego świata, poszli dokładnie w tym kierunku, biorąc za kanwę graficzną powieść Eda Brubakera i Steve’a Eptinga Winter Soldier. Warto wiedzieć, że jest to jedna z najlepszych komiksowych historii o Kapitanie Fladze, a zatem było dużo do spieprzenia. Szczęśliwie Russo stwierdzili, że kino superbohaterskie potrzebuje solidnego egzaminu dojrzałości, a widzowie zasługują, by traktować ich całkiem serio. Oznaczało to, że nikt już z widza nie będzie robił idioty, a Kapitan Ameryka z harcerzyka na usługach S.H.I.E.L.D. awansuje na poważnego agenta, któremu przyjdzie stanąć naprzeciw swojego pracodawcy.

winter-soldier-moment
Kadry z komiksu Captain America: Winter Soldier. Ed Brubaker (scen.) i Steve Epting (rysunki)

Okazało się nagle, że można z prawdziwym przejęciem i bez zbyt mocnego przymykania oka, śledzić intrygę, której głównym bohaterem jest facet ubrany w kostium utkany z amerykańskiej flagi. No, brawo! Fabule Zimowego Żołnierza, opierającej się na długoletnim spisku, który trawił najsilniejszą organizację na świecie, zdecydowanie bliżej było do Bondów (i to tych Connery – Craig), niż do macierzystych Avengersów. Zdecydowano się na dość mroczną (jak na Marvela) tonację, wyważone tempo (łubudu pojawia się tylko tam, gdzie łubudu jest absolutnie niezbędne), intrygę, w której Temu Złemu nie chodzi tylko o to, by spalić-zgnieść oraz na… imponujący body count (przy tej ilości trupów, nawet Batmany Nolana wydają się dobranocką dla niegrzecznych dzieci). Kaptain Ameryka: Zimowy Żołnierz to Marvel dla dorosłych i duży skok, jeśli chodzi o supergierojskie kino. Co jeszcze chciałem… Tylko jedna rzecz w tym filmie mnie rozczarowała…

robert-redford-610x413
Robert Redford jako Alexander Pierce

Naprawdę, wielka szkoda, że uber szwarccharakter, Alexander Pierce (genialny Robert Redford), nie okazał się jednak Red Skullem. Byłbym wniebowzięty widząc scenę, w której zdejmuje on maskę, prezentując swoje prawdziwe oblicze. No, ale powiadają, że ponoć nie można mieć wszystkiego. I tak dostałem naprawdę dużo.

guardian-of-the-galaxy-poster1

We are Groot!

Guardians_of_the_Galaxy_Rocket_movie_posterCo prawda, na temat Strażników Galaktyki naprodukowałem się TUTAJ, jednak bieżąca sytuacja wymaga jednak powtórki i może małej syntezy.

Przede wszystkim, trzeba zacząć od wyświetlenia sobie przed oczami obrazków sprzed premiery pierwszego zwiastuna Strażników… Ten flashback będzie potrzebny, by w pełni pojąć sukces filmu Jamesa Gunna i ogarnąć jego skalę. Pamiętacie tę nieprzebraną falę hejtów, podśmiechujek i narzekań, jakim to bezsensem jest kręcenie wielkiego blockbustera o totalnie trzecioligowych, a na dodatek zupełnie zapomnianych bohaterach? Byłbym kłamcą, gdybym teraz pisał, że od początku wiedziałem, że to się tak spektakularnie skończy. Nic z tych rzeczy, zanim zobaczyłem pierwsze zdjęcia, a potem trailer GotG, sam drapałem się po głowie, starając się dojść, o co tym ludziom w Hollywood chodzi.

Marvel's Guardians Of The Galaxy..L to R: Drax the Destroyer (Dave Bautista), Gamora (Zoe Saldana), Groot (voiced by Vin Diesel) and Peter Quill/Star-Lord (Chris Pratt)..Ph: Film Frame..?Marvel 2014
Drax the Destroyer (Dave Bautista), Gamora (Zoe Saldana), Groot (voiced by Vin Diesel) and Peter Quill/Star-Lord (Chris Pratt)

Teraz już wiemy, że ta ryzykowna decyzja okazała się międzygalaktycznym sukcesem. Za sprawą Strażników Galaktyki przypomnieliśmy sobie, na czym polega prawdziwie, epickie kino kosmiczne, czym były filmy nowej przygody z lat 70. i 80. i jak wyglądać oraz zachowywać się powinni prawdziwie wyraziści bohaterowie. Rocket Raccoon i Groot, choć początkowo byli wdzięcznymi obiektami internetowych szyderstw, stali się wkrótce absolutnymi faworytami nie tylko fanów MCU, ale wszystkich miłośników sci-fi. Dziwnym nie jest (jak rzekłby Entombet), wszak Bradley Cooper, który użyczył głosu kosmicznemu szopowi i Vin Diesel, tak wspaniale grający chodzące drzewo posługując się zaledwie trzema słowami, wygrali życie.

guardians-galaxy-nebula-karen-gillan
Nebula, córka Thanosa

Film Gunna rąbnął nam po oczach spektakularnymi lokacjami (z naciskiem na Knowhere), barwnym dizajnem postaci (Groot, Raccoon, Nebula, Ronan…) oraz pojazdów kosmicznych. No i nie może być rozmowy o Strażnikach Galaktyki bez napomknięcia o ścieżce dźwiękowej, która była przecież równorzędnym bohaterem obrazu.

Ronan_textless_croppedFilm kompletny? Prawie. Niestety, jak zwykle zawiódł czynnik, który jest główną bolączką większości filmów superbohaterskich. Ronan the Accuser, przedstawiciel potężnej rasy Kree, a zarazem nemezis naszych bohaterów, choć dizajn zyskał wprost perfekcyjny, a zagrany został do-sko-na-le (Lee Pace, rispekt!), znów nie dostał odpowiednio przekonujących motywów swojego źlenia. Taka postać, z całą tą swoją religijno-patriotyczną otoczką, zasługiwała na o wiele ciekawsze ujęcie.

Czy naprawdę muszę jeszcze coś pisać? Jeśli uważacie, że tak, ponownie odsyłam do tekstu: Strażnicy Galaktyki, czyli witaj ponownie nowa przygodo!

avengers-age-of-ultron-comic-con-14-poster-full-hd

Jeszcze nie idziemy do domu!

International-Avengers-Age-of-Ultron-Poster-700x989Przed nami jeszcze dwa filmy zanim Fazę 2 MCU będziemy mogli uznać za zamkniętą. Dziś (7.05.2015) po raz drugi na wielkim ekranie zobaczymy całą drużynę Avengers, która w filmie Avengers: Czas Ultrona stawi czoła jednemu z największych nemezis w swojej historii – sztucznej inteligencji zwanej Ultronem. Część świata film ma już zaliczony, toteż internet wypluwa kolejne recenzje, opinie i spoilery. Ja chcę być od tego wolny, dlatego wyłączyłem się w odpowiednim momencie i pozwoliłem, by mój dzisiejszy seans był absolutnie dziewiczy. Oczywiście, obiecuję szybko uwinąć się z artykułem na temat Czasu Ultrona!

 

11207350_436017999900016_2533255364142488637_n22 lipca do polskich kin trafi natomiast Ant-Man, czyli absolutny debiut nowego bohatera w barwach MCU. Cholernie cieszy mnie ten obrazek i to z dwóch powodów. Po pierwsze, przeniesienie przygód faceta o ksywie Człowiek-Mrówka, który zmniejsza się i potrafi komunikować z owadami, to niemal takie same ryzyko jak wcześniejsze ekranizowanie komiksów o Thorze, czy Strażnikach Galaktyki (zwłaszcza o Strażnikach Galaktyki!), a Marvel udowodnił już, że wie jak obchodzić się z delikatną materią, niebezpiecznie zahaczającą o totalnie campowy camp.  Po drugie, obaj Ant-Mani, czyli zarówno Hank Pym, jak i Scott Lang, to cholernie ważni bohaterowie dla wszechświata Marvela. Ich obecność w MCU jest po prostu konieczna. Dodałbym jeszcze, że trailery zwiastują nieziemską zabawę, ale wszyscy wiemy, jak to jest ze zwiastunami i tym, co wychodzić lubi w praniu. Więcej o Ant-Manie po premierze filmu.

11182339_745486125568878_8360898754671532771_n

No dobrze, właściwie dojechaliśmy do końca. Pozostała nam jeszcze do omówienia paląca kwestia seriali należących do MCU, które korespondują przecież z wydarzeniami, mającymi miejsce w filmach kinowych. Mogę od razu powiedzieć, bez zwodzenia was (jak to mam w zwyczaju), że Marvelem w odcinkach zajmę się w jednym z następnych tekstów. Słowo geeka!

I żeby było jasne, ja naprawdę mam świadomość, że nie obcujemy tutaj ze sztuką wzniosłą. To nie jest Odyseja Kosmiczna, Taksówkarz, czy Obywatel Kane, lecz po prostu wysokiej klasy (tak, tak!) fun. To właśnie w kategorii rozrywki, która nie jest jednorazową wycieczką, ale prawdziwą przygodą, którą trwa i trwa, MCU nie ma sobie równych. Mało tego, dzięki tym filmom, tacy jak ja (geekowie, wieczni chłopcy – nazwij nas jak chcesz) mają okazję obcować z moimi bohaterami za pomocą jeszcze jednego medium. Jestem w tym całym sobą, kibicuję każdemu kolejnemu filmowi, ekscytuję się nowymi bohaterami, którzy zostają wyciągnięci z kart komiksu i czekam na więcej. Ach, jakże wspaniale być geekiem w roku 2015.

Dodaj komentarz